Podwyższenie standardów życia, rynek pracownika czy też rosnący trend pracy zdalnej, prowadzi do rozpowszechniania się zjawiska zwanego quiet qutting.
Z angielskiego znaczy to „ciche odejście”, jednak wcale nie chodzi tu o rezygnowanie z etatu. Jest to „ciche poddanie się”, czyli postawa pracowników, którzy decydują się wykonywać swoje obowiązki w zakresie, do jakich obliguje ich podpisana z pracodawcą umowa, bez próby wybijania się na tle współpracowników i stałej pogoni za awansem. Przyjmowanie nadgodzin? Angażowanie się w rozwój firmy? Aktywność w czasie spotkań zespołu i szkoleń? Można zapomnieć.
Praca ma stanowić jedynie miejsce pozyskiwania środków, które następnie będzie można przeznaczyć na swoje pasje. Czy jest to zjawisko negatywne? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Zależy z punktu czyjego interesu patrzymy.
Quiet qutting – skąd to się wzięło?
Ciężko stwierdzić, gdzie zaczął się początek quiet qutting. Uważa się, że jest to „moda” stworzona przez ludzi młodych, którzy dopiero wchodzą na rynek pracy. Jest to również slogan, który jest bardzo popularny na TikToku.
Na zagranicznych stronach spotkałem się również z twierdzeniem, iż termin quiet qutting jest ewolucją chińskiego hashtagu #TangPing („leżeć płasko”), który był używany przez osoby protestujące przeciwko dominującej w kraju kulturze pracy, a raczej permanentnego przepracowania.
Duży wpływ na rozpowszechnianie się omawianego zjawiska miała pandemia Covid-19, która zamknęła ludzi w domach i pokazała, że można żyć inaczej. Nie chodzi mi tu o zamknięcie w czterech ścianach i zakaz spacerowania po lesie, ale fakt, że można pracować pod mniejszym stresem, wykonując swoje obowiązki w ciszy, bez wszechobecnego wzroku przełożonego. Zamknięcie biur to również był czas dla rodziny, dla znajomych i dla samorozwoju
„Ciche poddawanie się” może mieć związek również z aktualnym stanem psychicznym dużej części społeczeństwa.
Wypalenie zawodowe, niezadowolenie z podejmowanej pracy, wyniszczający wpływ social mediów na młodsze osoby, czy też zbyt duży wybór zawodów, jakie są „na stole”, prowadzi do tego, że wielu z nas chodzi do pracy, tylko dlatego, że bardzo nie lubi chodzić głodnym. Jednak na podejmowanie nadprogramowego wysiłku zwyczajnie nie mają energii lub czasu.
Quiet quitting – czy to złe?
Quiet qutting można nazwać nową kulturą pracy. Niektórzy traktują ją również jako filozofię, chociaż za dużo głębi w niej nie ma. Ot, można rzec, że jest to ścisłe przywiązanie do obowiązków związanych z zajmowanym stanowiskiem.
Osoba zatrudniona nie traktuje pracy jak swojego drugiego domu, nie wiążę z nią większej przyszłości, nie odczuwa również głębszych emocji słysząc budzik oznaczający nowy dzień pełen obowiązków zawodowych. Osoby wpisujące się w to zjawisko stawiają na pierwszym miejscu swoje życie prywatne, rodzinę, czy też hobby i rozrywkę.
Z drugiej strony można postawić się na miejscu pracodawcy, który jako przedsiębiorca stale musi mierzyć się z nowymi wyzwaniami. Ciężko mu zatem z góry określić, do czego dokładnie będą mu potrzebni pracownicy. Może być to szczególnie uciążliwe w mniejszych firmach, gdzie nie ma specjalnych działów od wszystkiego, a kilku pracowników, którzy muszą obsłużyć każdy typ klienta.
Oczywiście marudzenie o to, że kandydaci do pracy chcą od razu umowę o pracę, albo pracownicy nie chcą przyjmowania kolejnych (bezpłatnych) nadgodzin, jest niezrozumiałe.
Stawanie przez pracodawcę na pozycji siły i wymuszanie na osobach zatrudnionych poświęcania czasu wolnego, za który nie zamierza się zapłacić, jest nie tylko nieetyczne, ale też zabronione i karane.
A może to nie wina pracownika, a pracodawcy?
Być może quiet qutting nie jest wymysłem roszczeniowej młodzieży, która nie zna życia i wszystko by chciała od razu, a skutkiem kultu pracy i krwiożerczego kapitalizmu?
Jak podaje Harvard Business Review (https://hbr.org/2022/08/quiet-quitting-is-about-bad-bosses-not-bad-employees), wina może wcale nie leżeć w zatrudnionych, a kiepskiej kadrze zarządzającej.
Według badań przeprowadzonych przez HBR najmniej skuteczni menedżerowie mają nawet do czterech razy więcej podwładnych, których można zaliczyć do kategorii quiet quitting w porównaniu z najskuteczniejszymi przełożonymi.
W przypadku tych „kiepskich” menadżerów aż 14% ich bezpośrednich podwładnych „po cichu się poddało”, a tylko 20% było skłonnych włożyć większy wysiłek w pracę. Z kolei ci liderzy, którzy wykazują się lepszymi cechami, mogą liczyć na 62% podwładnych, którzy będą skłonni włożyć dodatkowy wysiłek, podczas gdy tylko u 3% ujawniono zjawisko quiet quttingu.
Co nam to mówi? Że im lepszy pracodawca czy menedżer, tym mniejszy odsetek podwładnych poddaje się quiet quittingowi.
Jeżeli pracownik będzie doceniany, jego prawa będą respektowane, zaś wymagania stawiane wobec niego będą adekwatne do otrzymywanego wynagrodzenia, tym większa jest szansa, że w razie potrzeby zostanie on po godzinach, zaangażuje się w życie firmy oraz będzie chciał zostać w niej na dłużej.
Próba obarczenia wyłączną winą za brak efektywności firmy tych „leniwych i roszczeniowych pracowników” jest domeną słabych pracodawców, a ci prędzej czy później znikają z rynku.
Czas się dostosować
Rozwój technologii, coraz większa świadomość konieczności dbania o zdrowie psychiczne oraz szerząca się idea work-balance sprawia, że pracownicy jako grupa przechodzą dynamiczną zmianę. Priorytety się przetasowują, a dawne reguły gry już nie obowiązują. To, czy quiet quitting stanie się dla pracodawców realnym problemem, zależy w dużej mierze od nich samych.
Przed przedsiębiorcami stoi nie lada wyzwanie. Muszą oni bowiem wyjść naprzeciw wymaganiom pracowników i zachęcić ich do współpracy. Praca musi stać się dla podwładnych czymś więcej niż tylko miejscem rutynowego wykonywania obowiązków.
Musi być czymś, co będzie motywowało osoby zatrudnione, popychało ich do samorozwoju i zachęcało do poświęcania swojego czasu dla dobra firmy.
Mogą być to wyższe zarobki, jednak z czasem u każdego przedsiębiorcy pojawi się sufit. Owocowe środy raczej już nie zadziałają. Trzeba zatem pogłówkować mocniej.
Niezadowolenie pracowników jest naprawdę silnym impulsem i to bardzo negatywnym dla gospodarki.
Opracowanie Instytutu Gallupa wykazało, że niezadowolenie z wykonywanego zawodu lub miejsca pracy jest na najwyższym poziomie w historii. Spadek zaangażowania i związana z nim zmniejszona wydajność kosztuje światową gospodarkę 7,8 bln dolarów rocznie.
Są to kwoty abstrakcyjne, ale można chyba śmiało uznać, że to bardzo dużo. Czas zatem, aby relacje na linii pracodawca – pracownik uległy zmianom, i każda ze stron spróbowała postawić się na miejscu tego drugiego. Złoty środek to wyważenie interesów przedsiębiorcy oraz osób u niego zatrudnionych.
Artykuł przygotowany przez naszego specjalistę Radosława Pilarskiego
Usprawnij swoją pracę,
dołącz do nas!
Możesz prowadzić kadry i płace dla 2 pracowników za darmo bez ograniczeń.
Po przekroczeniu ilości pracowników lub dodaniu nowej firmy zastanów się nad zakupem licencji.